Pani Janina Matys od urodzenia jest mieszkanką Bucza. W tym roku ta bardzo miła Pani kończy 87 lat. Bardzo chciała podzielić się z czytelnikami swoimi wspomnieniami z dawnych lat. Przedstawiamy kilka z nich.
1. Buczanie postanowili budować własny kościół.
– Mój tata był w tych czasach sołtysem – zaczęła swoje opowiadanie pani Janina – Zebrał kilku obywateli, działaczy społecznych, którzy najpierw wymyślili, że na razie można było by zrobić kaplicę w szkole, w tej drugiej części mieszkalnej, gdzie znajdował się korytarz, który można było wykorzystać.
– „Tam zrobi się zastawienie i ołtarz. Aby chociaż te starsze osoby mogły korzystać. Będzie się przywozić księdza ze Szczepanowa.” – rozważali. Kierownikiem szkoły był wówczas pan Kazimierz Plichta z Tarnowa. On miał żonę Helenę, która też uczyła. Kierownik wyraził zgodę. Ale zaczęli medytować, sprawa się rozniosła i do mojego taty dołączyli inni mężczyźni.
Ktoś powiedział, że jest chętna kobieta, która nieodpłatnie przekaże działkę pod budowę kościoła. To pole, cały mórg, darowała Maria Stolarz. A działkę pod cmentarz darował Góra z Zagród. Załatwiono wszystkie formalności z darowizną działki. Robociznę ofiarowali nieodpłatnie miejscowi fachowcy. Majstrem był Franciszek Borowiec z Zagród, przypominam sobie jeszcze Kanię, co go nazywali „Siwy” i inni, co tak kierowali tym. Tak się zawiązała taka grupa.
Nie było funduszy na materiały. Pewien mieszkaniec, Pagacz zza rzeki, to nawet chodził po Wrzępi, zbierał jajka, następnie sprzedawał je i uzyskane pieniądze przekazywał na budowę. Ludzie składali, co mieli. Jak byłam taką młodą dziewczyną, kiedy trzeba było już budować, to tata napisał mi na kartce i kazał mi chodzić po wsi do ludzi, żeby przychodzili do pracy przy budowie. Do pomocy przychodzili nie tylko mężczyźni, ale i kobiety, które donosiły materiał, mieszały beton. Tak to wspólnie budowali. My jako dzieci, tośmy chodzili po tych grubych murach, bo się nam to podobało, a ci majstrzy to nas przeganiali, bośmy im zawadzali.
2. Kilka wspomnień p. Janiny z dawnych lat.
– Mój pradziadek Kobyłecki miał 99 lat – p. Janina rozpoczęła opowiadanie. Był zdrowy jak rydz; nawet mu jednego zęba nie brakowało. Pamiętam go dobrze. Ja byłam małą dziewczynką jak to opowiadał. Mieszkaliśmy na Podbłoniu.
Pewnego razu wieczorem pradziadek narzucił na siebie kożuch i wyszedł na pole. Lubił tak wieczorkiem posiedzieć przed chałupą.
Nagle zobaczył za błoniem, że zaświeciło się i rozbłysło światełko. Światło to jakby się przesuwało wzdłuż wału, a następnie przybliżało się dziwnie w jego stronę. Wystraszony, bo światło jakby leciało dość nisko nad ziemią, wstał szybko i wbiegł do domu, zamykając za sobą drzwi.
Na drugi dzień na drewnianych drzwiach zobaczyli wypalone koło.
– O samym dębie Onufrym to słyszałam opowieści, ale nie pamiętam. Natomiast my z Wąsikową sadziłyśmy wkoło ten las młodymi dębami. Tam teraz mnóstwo prawdziwków rośnie. Pamiętam, że niedaleko była leśniczówka i pani Leśna (żona leśniczego) zawsze piekła smaczny chleb i nas częstowała, a robiła tez pasztet z zająca i też nas częstowała.
– Mój tata opowiadał, że jak chodził na kawalerkę, to przechodził po kładce przez rzekę, a potem przez łąkę i rów. Nagle w środku łąki pojawił się jakiś mały biały piesek. Ten piesek szedł za nim, ale jak się tata oglądał i zatrzymywał, to piesek jakby znikał. Tak było kilka razy, aż przyspieszył kroku i prawie wpadł zdyszany i wystraszony do domu. Musiał okropnie wyglądać, bo jego ojciec zdziwiony zapytał: „ cóż się stało?”, a kiedy kawaler opowiedział wydarzenie, jego ojciec wyrzekł: „ nie wierzę i nie zdziwiaj”.
Ale mój tata opowiadał nam o tym zjawisku często, zaznaczając, że już nigdy nie chodził do panny na skróty przez tę łąkę.
– Samej wojny nie pamiętam. Byłam małą dziewczynką. Miałam wtedy cztery, lata, może pięć. Utkwiło mi w głowie, jak mówili, że wojna wybuchła. Nie wiedziałam przecież co to. Ale pamiętam, że siedziałam na pogródce i widziałam, że całe niebo było czerwone. Mówili, że się biją, że strzelają. Bałam się.
Za jakiś czas byłam starsza już i pamiętam, jak tata mówił, że trzeba uciekać do lasu i przygotowywał się. Ale chciał pomóc mamie pociąć drzewo na opał. Wiem, że mu podawałam patyki. Wtedy przyszedł Niemiec i chciał aresztować tatę. Ja wtedy zaczęłam płakać i chwyciłam go za nogi; prosiłam by mi nie zabierał taty. Niemiec wtedy coś powiedział i pospiesznie odjechał na rowerze.
Taty nie zabrał.
Pod koniec wojny to słyszałam, że kilka osób zginęło na wojnie i też, że wywieźli na roboty do Niemiec chłopaków i dziewczyny.
Bardzo dziękujemy Pani Janinie za te wspomnienia, które chociaż w małej części pozwoliły nam poznać przeszłość naszej miejscowości; a cytując słowa Wielkiego Polaka Św. Jana Pawła II „Nigdy nie zapominaj, kim jesteś.”
Opracowanie: Irena Góra